"Homecoming?
L"
Ze złością zmięła papier, jednocześnie wyżywając się na nim odrobinę. Następnie wyjęła z wnętrza szafki odpowiednie przedmioty i zatrzasnęła ją głośno. Z każdą kolejną myślą jej gniew narastał, choć właściwie trudno było znaleźć jego powód. Może to tylko jedno słowo, literka, a może chodziło o coś całkiem innego?
W pośpiechu skierowała się w stronę sali numer 327, po drodze wyrzucając kartkę do najbliższego kosza. Na szczęście jej buty nie były specjalnie wysokie, więc do celu dotarła o wiele szybciej, niż mogłaby to zrobić z niebezpieczniejszym obuwiem. Lekko pchnęła odpowiednie drzwi.
- Dzień dobry... Przepraszam za spóźnienie... - powiedziała cicho, kierując słowa w stronę nauczyciela.
- Siadaj - odpowiedział on, znudzony - własnymi zajęciami? - , zapisując coś w dzienniku.
Brunetka nie lubiła zwracać na siebie uwagi, a w tamtej chwili czuła, jakby wszyscy jej się przyglądali. Wiedziała, że to nieprawda i nie miała co do tego wątpliwości, lecz takie przeświadczenie towarzyszyło jej prawie zawsze. Choć właściwie zdawała sobie sprawę, że jedna para oczu na pewno na nią patrzy. Patrzyła bezustannie.
Lekcja choć nużąca, nie ciągnęła się dla niej jakoś szczególnie. Może to dlatego, że skróciła ją sobie o dziesięć minut? Możliwe, lecz dziewczyna prawie nigdy nie czuła chęci wyjścia z wykładu wcześniej, niż było to zapowiedziane. Uważała, że wszystko, o czym słyszy na każdym z przedmiotów może kiedyś jej się przydać, więc przykładała dużą wagę do edukacji.
- Przeczytajcie w domu rozdział następny, do widzenia - powiedział nauczyciel, po czym wyszedł.
Szybko zapisała w małym dzienniczku polecenie profesora - żeby nie zapomnieć. Następnie wzięła do ręki zeszyt, oraz podręcznik, wstała i zasunęła krzesło. Kierowała się w stronę korytarza, lecz zatrzymał ją ciepły, męski głos.
- Zgadzasz się? - spytał przyjaźnie. Zamknęła oczy i delikatnie westchnęła.
- Nie. Nigdzie z tobą nie pójdę, zrozum to - odwróciła się w jego stronę. - Nie wiem po co to wszystko, ale to nie jest śmieszne. Mam cię dosyć i mam dosyć tego co robisz. Nie chcę z tobą rozmawiać, nie potrzebuję twojej uwagi, ani niczego co z tobą związane - jej zdenerwowanie osiągnęło bardzo wysoki poziom. - Odczep się ode mnie i nie mów do mnie więcej - po tych słowach wyszła z pomieszczenia.
- Ale przecież nie robię teraz nic złego. Po prostu zapraszam cię na bal - podbiegł do niej.
- Nie mów do mnie! - odparła sfrustrowana, nie odwracając się.
- Nie chcę cię złościć, tylko...
- Więc tego nie rób - przerwała mu, jednocześnie się zatrzymując.
- Dlaczego nie możemy iść razem? - uśmiech chyba nigdy nie schodził mu z twarzy, co wydawało jej się bardzo irytujące.
- Czy do ciebie nic nie dociera? - odparła złym i jednocześnie zrezygnowanym tonem.
- Będziemy się dobrze bawić...
- Nie będziemy! - krzyknęła w końcu.
- Ale moglibyśmy - zaśmiał się.
Nie zwracając na niego uwagi ruszyła ponownie w kierunku swojej szafki. Chłopak nadal stał w miejscu, jakby czekając aż skończy się pakować, by móc kontynuować rozmowę. Ona jednak po zabraniu potrzebnych rzeczy skierowała się w przeciwną stronę, zostawiając go za sobą. Postanowiła więcej się nie odwracać.
Nie będziemy, dźwięczało jej w uszach. Nigdy nie będziemy, pomyślała.
~*~
- Ta koloryzacja idealnie obrazuje, że... - ciągnął nauczyciel.
Chłopak próbował go słuchać, ale coś jakby mu przeszkadzało. Nerwowo stukał palcami o swoje udo. Lubił zajęcia ze sztuki, ale tym razem marzył o ich zakończeniu. Odruchowo spojrzał na zegarek. Zostało jeszcze aż pół godziny. Mimowolnie zaczął myśleć nad tym, co mógłby robić w tak długim czasie. Oczywiście, gdyby nie musiał siedzieć tutaj. Jego myśli biegały różnymi torami. Czasem dobrze jest na chwilę odpłynąć, ale na pewno nie w szkole, na zajęciach. Najgorsze było to, że robił się coraz bardziej nerwowy, a myśli tak się rozbiegały, że trudno było je pozbierać. Zaczesał dłonią włosy i odkaszlnął. Przez moment spoglądał na swoje paznokcie. Potem przeniósł wzrok do przodu. Jeszcze raz próbował skupić się na nauczycielu, ale niedługo później stwierdził, że to chyba nie możliwe. Jedną dłonią wciąż uderzał o spodnie. Jego ruchy były bardzo... żywiołowe? Nerwowe, nieskładne i ogólnie jakieś takie, nie pasujące do ładu otoczenia. Nie znosił takiego stanu. Dobrze go znał, ale nie chciał się do niego przyzwyczajać. Nie chciał go oswajać i nie chciał się z nim mierzyć. Na ogół był raczej wesoły, miły i opanowany w miarę możliwości. Ale na ogół nie oznacza zawsze. Czasem przychodziły takie momenty, jak ten. Kiedy nie mógł skupić się na jednej rzeczy, a wszystkie ruchy były drastyczne. Czegoś mu brakowało. Zresztą nieważne.
Wyjął telefon z kieszeni i w tym momencie wpadł mu do głowy pewien pomysł. Uniósł rękę w górę.
- Tak, Felipe? - spytał nauczyciel, widząc jego dłoń.
- Czy mogę wyjść? Mam ważny telefon - uśmiechnął się delikatnie. Znajomo.
- Jeśli musisz, to wyjdź - odpowiedział ten.
- Jasne... Dziękuję - mówił już w trakcie drogi, nie przywiązując wagi do żadnego z tych słów.
Minęła może minuta, może pół, gdy znalazł się na korytarzu szkolnym, poza klasą. Odetchnął z ulgą i wciąż nerwowym krokiem, udał się do toalety męskiej. Po drodze minął dziewczynę... Nie pamiętał jej imienia, ale wiedział, że kiedyś już ją spotkał. Mało istotne. Kiedy skrzyżował z nią swój wzrok, delikatnie uniósł kąciki ust. Ona natomiast westchnęła prawie nie słyszalnie z nieudawaną dezaprobatą. Ewidentnie go nie lubiła. Trudno. Jakoś szczególnie nie zależało mu na jej względach. Miał wystarczająco dużo znajomych. Ona z pewnością też. Na dodatek nie wydawała się być jakaś bardzo sympatyczna. Nie była też super ładna, chociaż... Nie przyglądał jej się zbyt długo, więc trudno było to stwierdzić. Wydawała się tylko być inna, niż reszta dziewczyn. Jakaś taka... prawdziwsza? Sam nie wiedział. Zresztą, pewnie to tylko jego wyobrażenie. Nie mógł tego stwierdzić po jednym, czy dwóch przypadkowych... spotkaniach? Trudno to tak nazwać. Może raczej... Sam nie wiedział, jak ma to określić. Wiedział tylko, że już raz jego życie skrzyżowało się z jej, tylko za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć kiedy i dlaczego. Pewnie nie było to nic ważnego. W innym razie na sto procent by to zapamiętał. Bez znaczenia. Nie chciał poznawać jej bliżej. Nie potrzebował tego.
Chwilę później znalazł się w toalecie. Pierwsze, co zrobił, to zamknął drzwi od pomieszczenia szczelnie. Następnie otworzył okno i wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów. Położył ją na parapecie. W tym momencie do szczęścia potrzebny mu był tylko jeden, którego czym prędzej zapalił. Nie zwlekając zaciągnął się raz, potem drugi. Ta szkoła nauczyła go wypalać je bardzo szybko. Jego płuca przepełniły się tytoniem. Wreszcie mógł się odprężyć. Jego myśli zaczęły składnie układać się w głowie, a ciało było coraz spokojniejsze. Nie wykonywał już nerwowych ruchów. Czuł się świetnie. Nie minęły nawet trzy minuty, kiedy papieros został wypalony. Popatrzył błagalnie na paczkę, ale wiedział, że nie może wziąć kolejnego. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to wyjąć z kieszeni miętówkę. Palenie w szkole było surowo zabronione. Nie znaczy to oczywiście, że był jedyną osobą, która paliła. Co to, to nie. W tej budzie prawie każdy jarał. Niektórzy robili to codziennie między lekcjami. Ważne było tylko, żeby nauczyciel nie poczuł zapachu dymu. Po to były miętówki. Odkaszlnął kilka razy i wziął niewielkie pudełeczko do ręki. Już chciał je schować do tej samej kieszeni, z której je wyjął, gdy nagle jeszcze raz poczuł potężną suchość w gardle. Znów nabrał powietrza i ostatni raz kaszlnął, w momencie, w którym paczka przypadkowo wysunęła mu się z palców. Obserwował, jak papierosy uderzają o ulicę obok szkoły i zostają brutalnie potraktowane przez samochód.
- Nie - powiedział cicho, ale dramatycznie. - Dopiero co ją kupiłem.
Niestety nie mógł już nic zrobić. Jedyne, co mu pozostało, to wrócić do sali. Na ostatnie dziesięć minut zajęć. Cóż... Życie naprawdę nie jest sprawiedliwe.
- Już jesteś - powiedział nauczyciel na jego widok. - Proszę, siadaj.
Nie mówiąc nic, posłusznie usiadł w ławce. Nie dość, że będzie musiał pożyczać notatki z lekcji, to jeszcze kupować kolejną paczkę szlugów. Wszystko przez jego genialny pomysł. Był trochę wkurzony, ale mimo to musiał przyznać, że czuje się lepiej, niż na początku lekcji. Niestety wszystko ma dwie strony. Oparł się o framugę krzesła, gdy usłyszał podniesiony głos belfra, wypowiadającego swój stały tekst...
- Skupcie się, bo to może się znaleźć na finals!
- Profesorze - odezwał się ktoś z klasy. - W tym roku piszemy ACT, a nie finals.
- Dla ciebie Stanowe testy końcowe. Tylko nauczyciele mają prawo do określenia ACT.
- Ale...
- Skończyłem - tym słowem oznajmił, że nie ma ochoty na dalszą konwersację.
Nauczyciele Jane Austen High School popełniali błędy, jak każdy, ale najśmieszniejsze było to, że większość z nich za żadne skarby nie potrafiła się do tego przyznać. Kiedy ktoś uświadomił, albo przynajmniej próbował uświadomić im popełnioną gafę, od razu kończyli rozmowę. Chcieli w ten sposób dać wszystkim do zrozumienia, że słowo, wypowiedziane przez profesora jest niepodważalne i nieomylne, ale wszyscy wiedzieli, że to nie prawda. Fakt, byli również tacy, którzy po prostu przepraszali za błąd, jak na przykład Katherine Carrara, czy też dobierali słowa w taki sposób, że nigdy nie popełniali błędów. Stanowili jednak zdecydowaną mniejszość grona pedagogicznego.
Rozważania blondasa przerwało nagle ciche pukanie do drzwi. Chwilę później stał w nich przewodniczący samorządu, niejaki Alan Cox. Uśmiechnął się do nauczyciela i kiwnął mu lekko głową, jakby szukał u niego pozwolenia na wypowiedzenie kilku słów.
- Dzień dobry - powiedział. - Chciałem tylko ogłosić, że za równe dwa tygodnie w naszej szkole odbędzie się dobrze już wam znany Homecoming. Rozpoczęcie o dwudziestej trzydzieści. Wszystkie szczegóły mam nadzieję znacie. Jeśli nie, znajdziecie je na tablicy z ogłoszeniami. Tam wisi taki granatowy plakacik. Wszystko jest opisane - uśmiechnął się. - Tego roku motyw przewodni to impreza retro. Liczymy na dużą frekwencję. Nie przeszkadzam dłużej - już chciał wyjść, gdy nagle zwrócił się do nauczyciela. - Czy tutaj w trzysta-osiem jest jakaś klasa?
- Tak. Powinna być - odpowiedział ten.
- Dziękuję - odrzekł i wyszedł z pomieszczenia.
Teraz nikt już nie zwracał uwagi na słowa belfra. Większość klasy rozmawiała ściszonymi głosami i obmyślała w głowie plan z kim pójdzie i co na siebie włoży. Homecoming to ważne wydarzenie. Tylko Felipe wciąż rozmyślał o nieszczęsnej paczce papierosów, która na jego oczach została zmiażdżona przez koła samochodu.
~*~
Po wykonaniu dwóch okrążeń, przez głowę przeszła mu pewna myśl. Wiedział, że nie ma już czasu i musi czym prędzej skończyć. Niedługo minęło, zanim za pomocą przedniego hamulca udało mu się zatrzymać maszynę. Powoli zszedł z motocykla, przekazując go w ręce jednego z mechaników. Następnie skierował się w stronę szatni.
Ujął w dłoń czarny telefon. Okay... 10 minut... Na pewno zdążysz..., powtarzał w głowie z nadzieją. W ekspresowym tempie zdjął z siebie kask, oraz czarnobiałoniebieski kombinezon, po czym ponownie założył biały t-shirt, niebieską koszulę, oraz ciemnogranatowe spodnie. Szybko zmienił buty, podciągnął rękawy koszuli, po czym chwycił w rękę odsuniętą, ciemną torbę - w której trzymał wszystkie potrzebne mu w tym miejscu rzeczy - i wyszedł.
Szybko wsiadł na przeglądnięty już motocykl, znów ubrał swój biały kask i odpalił silnik. Jego zestresowanie oczywiście nie sprzyjało ostrożnej jeździe, ale tak właściwie on chyba nigdy nie był ostrożny. Być może starał się taki być - zwłaszcza, gdy nie odpowiadał tylko za siebie -, ale raczej mu to nie wychodziło. Mimo wszystko, dosyć szybko znalazł się na miejscu. Zahamował tuż przy głównej bramie, nadal nie schodząc z pojazdu. Spojrzał na telefon. Pomimo jego najśmielszych starań, znalazł się tu piętnaście minut po czasie - mimo, że jego spóźnienie było raczej oczywistą rzeczą, to i tak czuł się zawiedziony. Westchnął cicho. Podnosząc wzrok, spostrzegł dosyć niską szatynkę, biegnącą w jego kierunku.
- Nie masz zegarka? - zapytała, lecz nie brzmiało to wcale nie miło.
- Wyczucia czasu... - westchnął ponownie, podając jej drugi kask, znajdujący się w torbie, za jego plecami. Dziewczyna łagodnie go ubrała, a po chwili siedziała już za Leonem, lekko owijając jego tors rękami, jednocześnie przyciskając twarz (razem z okryciem) do jego pleców.
Mimo jego względnym braku ostrożności, lubił czuć się za kogoś odpowiedzialny. Lubił opiekować się innymi, jeśli tego potrzebowali. Lubił też być starszym bratem. Tak, ta rola zdecydowanie przypadała mu do gustu. Wiedział, że z powodu rodzeństwa musi czasem wyrzekać się niektórych rzeczy, ale właściwie czuł, że jest to warte swojej ceny. Kochał Inez bardzo mocno i bezsprzecznie była ona bardzo ważną częścią jego życia.
Pojazd powoli zaczął się zatrzymywać, aby po chwili całkowicie przestać pracować. Szatynka szybko zeszła z motocyklu, po czym skierowała się w stronę drzwi wejściowych. Leon po odprowadzeniu maszyny do garażu, znajdującego się obok domu, podążył w tym samym kierunku.
Spokojnym krokiem udał się do kuchni. Wchodząc do pomieszczenia od razu spostrzegł brunetkę chylącą się nad elektryczną kuchenką.
- Hej, mamo - odparł radośnie, po czym lekko pocałował kobietę w policzek.
- Jak w szkole? - zapytała uśmiechnięta.
- Całkiem dobrze - odpowiedział. - Tata już wrócił?
- Jeszcze nie... - spoglądnęła na naścienny zegar, znajdujący się za nią. - ..., ale za chwilę powinien być. - dokończyła.
- Okay... - powiedział, po czym znów skierował się na korytarz.
- Ej! - krzyknęła za nim. - Nie zjesz obiadu?
- Poczekam na tatę, to razem zjemy - uśmiechnął się.
Łagodnie opadł na jasną pościel. Przez chwilę spoglądał na niebieski sufit. Czym mógł teraz zaprzątać sobie głowę? Mógł myśleć o wielu rzeczach. O tym jak bardzo kocha swoją rodzinę, o jutrzejszym dniu w szkole, który będzie zapewne równie wyczerpujący jak ten. Miał wiele możliwości. Ale myślał tylko o dziewczynie, która dziś rano nie zgodziła się towarzyszyć mu na szkolnym balu. I właściwie sam nie wiedział, czy te myśli były radosne, czy smutne. Po prostu ciągle miał jej obraz w głowie. Czy było to przyziemne? Może trochę.
~*~
- Kiepsko dziś poszło - powiedział.
- Mhm... - odparł sarkastycznie, chwytając w dłoń czarne jeansy.
- Niestety - stwierdził beznamiętnie, po czym założył na siebie bordową koszulkę.
Strój treningowy wrzucił niedbale do niebieskiej szafki. Ojciec nie byłby z niego dumny. Tak, jak on nie był teraz dumny ze swojego zespołu.
- Diego - zaczął. - Weź się za siebie. Nie wiem, o co chodzi, ale grasz sam. Jesteśmy drużyną, więc dobrze by było, gdybyś uwzględniał też innych. Popraw to.
- A ty może lepiej popraw swoją koncentrację. To nie dobrze, że rozprasza cię byle dziewczyna - skomentował.
- Kto to mówi... Jestem kapitanem, więc mam prawo do tego, żeby was poprawiać. Ty niestety takiego prawa nie posiadasz, więc twoje zdanie jest mało ważne i mało mnie obchodzi - powiedział pewnym siebie tonem.
- Nie unoś się, darling - westchnął. - Jeśli nie ja, to kto ma cię poprawiać? Nie jesteś idealny, więc każda pomoc ci się przyda - odparł zmęczony.
- Może nie jestem idealny, ale od poprawiania mnie jest trener - po tych słowach na moment zamilkł.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Patrząc na osoby, które zostały robił się coraz bardziej wściekły. Złość w nim narastała za każdym razem, gdy przypominał sobie błędy popełnione przez zawodników. Jak można potykać się na takich głupotach?! Przykładowo Cross. Gdyby wtedy podał do Juareza, mógłby zdobyć punkt. Ale nie, on bezmyślnie rzucił piłkę w ręce Davisa, który został zablokowany przez Eltona. Czy tak trudno pomyśleć?! Była jednak rzecz, która irytowała go bardziej, niż głupota zawodników z drużyny. Soleil nie spojrzała na niego ani raz w ciągu całego treningu. Dlaczego?! Wcześniej był pewny, że nie może oderwać od niego wzroku. Coś się zmieniło? To bez sensu...
Rozmyślania przerwał mu trener, który właśnie wszedł do szatni. Zwykle tu nie schodził, ale tym razem oczywiste było, że nie pozostawi obojętnie niekompetencji zespołu.
- Clement! - krzyknął, gdy zobaczył chłopaka. Zawsze krzyczał. Nawet wtedy, gdy nie miał takiego zamiaru. Stąd wzięło się wiele przezwisk, którymi był obdarzany z roku na rok. - Co to miało być?!
- Co? - spytał ten. - Chodzi o nich? - przyzwyczaił się już do tego, że jako kapitan, sam musi odpowiadać za swoją drużynę.
- O nich też, ale w tym momencie mówię o tobie!
- Co? Dlaczego o mnie?
- Nie możesz się tak rozpraszać! - krzyknął jeszcze donośniej, niż przed chwilą.
- Rozpraszać? Chodzi o...?
- Chodzi o to, że nie potrafisz skupić się na grze! - przerwał mu. - Jeśli tego nie poprawisz...
- Poprawię... - powiedział. W innym wypadku skomentowałby to zapewne słowami "Nic mi nie możesz zrobić. Wyrzucenie mnie byłoby czystym idiotyzmem", ale tym razem nie miał ochoty na kłótnie.
- Mam nadzieję! - odrzekł mężczyzna po trzydziestce i wyszedł z pomieszczenia.
Co za dzień...
- Idziesz, stary? - zapytał po chwili Hernandez, biorąc do ręki torbę treningową.
- Tak... - odpowiedział zupełnie nieobecnym tonem. Był zamyślony. - Tylko wezmę wodę - po tych słowach sięgnął po przezroczystą butelkę.
- Nie masz ochoty wyjść na coś mocniejszego? - zapytał, gdy opuścili pomieszczenie.
- Nie mogę. Ojciec mówił, żebym po treningu szybko przyszedł do domu - wyznał. - Nie wiem, o co chodzi.
- Jesteś prawie pełnoletni. Nic się nie stanie, jak raz nie posłuchasz tatusia. Czego się boisz, że odetnie ci kieszonkowe? - powiedział z odrobiną pogardy.
- Wkurzy się, jeśli wrócę do domu zalany. Innym razem, kiedy będzie w pracy. Na przykład jutro. Jak chcesz, zamiast iść do baru możemy u mnie potrenować - gdy miał zły dzień, trenował. To go odprężało.
- Nie, dzięki - odmówił bez namysłu. - I tak poświęciłem się przychodząc tu. Na dzisiaj mam dosyć futbolu.
- Masz zły dzień? - spytał. Jego ton jednak nie wyrażał zainteresowania życiem przyjaciela.
- Chyba można by tak to nazwać... Tak, mam zły dzień - odrzekł znużony, jakby chwilę się zastanawiając.
- Dlaczego? Ktoś cię rzucił? - zaśmiał się.
- Ale jesteś dzisiaj śmieszny... - zironizował. - Przypominam ci, że to nie ja od paru miesięcy uganiam się za swoją byłą...
To akurat zdanie Clement postanowił przemilczeć. Przez kilka minut panowała między nimi cisza. Nie długo zajęło im dojście do kabrioletu Galan'a. Droga też nie była długa, więc w przeciągu kilkunastu minut znajdowali się w domu chłopaka. Już w progu zostali przywitani przez Jade - przyjaciółkę rodziny.
- Cześć! - krzyknęła wesoło i do nich podeszła. - Jak było w szkole?
Jej pytanie niestety nie doczekało się odpowiedzi z żadnej strony. Diego poszedł na górę, a Clement odkręcił butelkę wody mineralnej, którą trzymał w ręce. Zaczerpnął kilka łyków, po czym ponownie ją zakręcił. Następnie podszedł bliżej brunetki.
- Nieźle wyglądasz - powiedział.
- Czy ty zawsze patrzysz tylko na wygląd? - zaśmiała się.
- Zazwyczaj - odparł.
Po śmierci Amelie - matki chłopaka - Jade spędzała dużo czasu w ich domu. Próbowała złagodzić ich ból po stracie osoby, którą bardzo kochali. Jako przyjaciółka Nicolasa i jego żony, czuła się zobowiązana do pomocy przy wychowaniu szesnastolatka. Clement nigdy nie podziękował jej za to słowami, ale mimo to, w środku był naprawdę wdzięczny, chociaż sam chyba o tym nie wiedział. Od tragicznego wydarzenia minęły niecałe dwa lata.
- Gdzie jest ojciec?
- Tata - powiedziała żartobliwie.
- Gdzie jest tata?
- Niestety ma dużo pracy. Wróci pojutrze - wytłumaczyła.
- Świetnie - zironizował, prawie niesłyszalnie. Jakby sam do siebie. - Nie wiesz, co chciał mi powiedzieć?
- Za dwa dni ma kolację biznesową - przerwała mu. - I chce cię na nią zabrać - uśmiechnęła się.
- Tylko tyle? Po to kazał mi wracać wcześniej?
- Z tego, co mi wiadomo, to tak - uniosła kąciki ust jeszcze wyżej. - Nie mówił nic więcej.
- Mhm...
- Weźmiesz ze sobą Soleil? - spytała radośnie.
- Co? Gdzie? - skonsternował się.
- Na tą kolację - zachichotała.
- A tak. Znaczy nie. Nie.
- Dlaczego nie? - zmarszczyła brwi.
- Nie jesteśmy już ze sobą - wyznał tonem, nie wyrażającym uczuć - głuchym. - Nie chce mi się o tym mówić - dodał. - Idę na górę.
~*~
Włączył muzykę bardzo głośno. Przez chwilę wsłuchiwał się w jej rytm, po czym wyjął z szafki obok łóżka zniszczony notatnik i naostrzony ołówek. Nakreślił zaledwie kilka linii, kiedy nagle usłyszał głośne pukanie do drzwi. Szybko wrzucił kartki z powrotem do szuflady. Z ołówkiem postąpił podobnie.
- Mogę wejść? - usłyszał damski głos. Westchnął głęboko.
- Nie! - krzyknął.
- Muszę z tobą porozmawiać.
- Trudno!
- To ważne. Chodzi o... - nie usłyszał. Głos matki nie był w stanie przebić się przez fale dźwiękowe, wydobywające się z radia.
- Bla, bla... - powiedział cicho, po czym zamknął oczy.
- Otwórz! - usłyszał krzyk kobiety. Jeszcze raz głośno odetchnął i podszedł do zniszczonych drzwi. Pociągnął za klamkę.
- Czego chcesz? - spytał znudzonym tonem.
- Możemy porozmawiać? - widocznie traciła już cierpliwość.
- Skoro aż tak ci na tym zależy...
- Świetnie - powiedziała bez grama radości, czy entuzjazmu. - Możesz trochę przyciszyć?
Federico odwrócił się i podszedł do radia. Po drodze uśmiechnął się do siebie niewidocznie. Wyłączył muzykę, po czym usiadł na swoim łóżku. Odczekał kilka sekund.
- Wchodzisz, czy nie? - spytał.
Blondynka pokiwała twierdząco głową i przekroczyła próg pokoju. Po drodze rozejrzała się po pomieszczeniu. Na podłodze leżało kilka wypalonych papierosów i dwie, może trzy butelki po piwie. Spojrzała na chłopaka z dezaprobatą.
- Ty pijesz? - spytała.
- Jasne, że tak - odpowiedział pewnym siebie tonem.
- Od kiedy? - była jakby trochę wstrząśnięta. Nigdy nie widziała swojego syna pijanego.
- Od dawna - odparł.
- Nie wiedziałam... - wyznała.
Ale ty jesteś naiwna, mamusiu...
- Przyszłaś rozmawiać o moich uza... - zaczął.
- Dzwonili do mnie ze szkoły - przerwała mu. Jakby nie chciała słyszeć końcówki.
- Znowu się zaczyna - powiedział pretensjonalnie.
- Podobno opuszczasz.
- I co? Jestem prawie pełnoletni. Poza tym, dziwne że sami tego nie zauważyliście.
- Wiesz przecież, że muszę odprowadzać dzieci do przedszkola. A tata ciężko pracuje...
- ...żeby wyżywić całą rodzinę - dokończył za nią. - Jasne...
- To prawda, Federico - próbowała spojrzeć mu w oczy, ale unikał kontaktu wzrokowego.
Nie potrafiła zrozumieć, co dzieje się z jej synem. Dlaczego był taki... opozycyjnie nastawiony do wszystkich i wszystkiego? Był bardzo ciężki do wychowania.
- Mamo, jestem głodny - dobiegł ich głos pięcioletniego Bruno. Stał we framudze z zabawką, zaciśniętą w palcach.
- A on, dlaczego nie jest w przedszkolu? - spytał Federico, odrobinę poirytowany wizytą młodszego brata.
- Przed chwilą go przyprowadziłam - wytłumaczyła kobieta.
- Mamo... - powtórzyło dziecko.
- Zaraz idę, Bruno - powiedziała. Osiemnastolatek głośno westchnął z poirytowaniem. - Mam nadzieję, że jutro pójdziesz do szkoły - zwróciła się jeszcze raz w stronę starszego syna. Jej ton był teraz miły i łagodny - w pobliżu stało dziecko.
- Federico nie chodzi do szkoły? - spytał mały z zaciekawieniem w oczach.
- Co cię to obchodzi? - odezwał się starszy Pasquarelli. Te kilka słów w jego ustach brzmiało nudno i jednocześnie sarkastycznie. Nie wiedzieć czemu, zdanie przeraziło dzieciaka. W oczach nagle zebrało mu się całe morze łez. - Rozpłaczesz się teraz, jak mała dziewczynka?
- Przestań - matka popatrzyła na niego gniewnie, po czym podeszła do Bruno i wzięła go na ręce. - Chciałby brać z ciebie przykład - powiedziała pretensjonalnym tonem, po czym wytarła oczy małego rękawem. - Ale chyba nie ma jak.
- Możesz zabrać stąd to dziecko? - zignorował jej słowa.
- Dlaczego się tak zachowujesz? Inaczej cię wychowaliśmy.
- Problem w tym, że w ogóle mnie nie wychowaliście. A ten gówniarz niech bierze przykład z ojca. I niech na przyszłość nie otwiera mordy! - podszedł do drzwi i zatrzasnął je przed blondynką. - Żegnam! - krzyknął.
Jeszcze raz opadł na łóżko. Nie mógł jednak długo wytrzymać w tej nicości. Był wkurzony. Musiał... Przewietrzyć się? Ktoś inny pewnie zadzwoniłby teraz do przyjaciela, żeby się wyżalić, ale on... On nie miał przyjaciół. Po co komu oni? Nie chciał mieć przyjaciół. Dobrowolnie. Wyszedł z pokoju i udał się w stronę wyjścia z domu. Mieszkanie nie było szczególnie obszerne, więc w niecałe pięć minut był już w progu. Przekroczył go i trzasnął głośno drzwiami. Przed nim znajdował się szeroki ogród - kilka niewielkich drzewek i kwiatów, ławka, grill i... jego czteroletnia siostra? Sama? Dziewczynka siedziała na trawie, opalając twarz w słońcu. W rączkach trzymała ukochanego misia.
- Gdzie mama? - spytał zdziwiony. - Zostawiła cię?
Dziewczynka odwróciła się powoli. Nie znała tego głosu tak dobrze, jak rodziców, czy Soleil, ale wiedziała do kogo należy. Popatrzyła na osiemnastolatka i pokiwała głową, przytakując. Uśmiech ciągle widniał na jej twarzy. Chłopakowi jednak nie było do śmiechu. Czy jego matka była aż tak zajęta, że nie zauważyła, że dziecko wyszło na dwór? A może sama je tu zostawiła? Jak można być tak skrajnie nieodpowiedzialnym? Zresztą nieważne... Co go obchodzi jakiś bachor? Szedł dalej. W bramie spotkał się z Soleil, która właśnie wracała z budy. Jeszcze ty? Nie zwracając na nią uwagi, chciał wyjść z posesji. Ona niestety musiała go zatrzymać.
- Poczekaj - powiedziała, po czym zdjęła słuchawki z uszu.
- Czego?
- Facet od Historii o ciebie pytał.
- Czy w tej szkole nie ma już ciekawszych tematów, niż to, dlaczego do niej nie chodzę?! - zirytował się.
- To nie moja wina! - krzyknęła. - Tylko mówię!
- To nie mów!
W tym momencie dziewczyna dostrzegła kątem oka młodszą siostrę, bawiącą się w ogrodzie.
- Dlaczego jest sama? - spytała.
- Bo ja wiem - odpowiedział.
Czteroletnia Editta, słysząc głos siedemnastolatki, szybko (jak na swoje możliwości) do niej podbiegła i objęła krótkimi rączkami jej nogi. Soleil uniosła ją na ręce. Ta zaczęła bawić się blond włosami prawie najstarszej Pasquarelli.
- Zjesz z nami obiad? - blondynka spojrzała na brata.
- Prędzej umrę z głodu - powiedział. Jego ton nie był miły.
- Tylko spytałam.
- Nie chce mi się z tobą rozmawiać.
- Nie wkurzaj się tak - ruszyła w stronę domu energicznym krokiem. On podążył nerwowo w przeciwnym kierunku.
~*~
- Co oglądasz? - zapytał wysoki chłopak, wchodząc do pomieszczenia.
- Catching fire - odpowiedziała wesoło, wypinając do przodu klatkę piersiową, na której znajdowała się brudnozłota broszka. Szatyn podszedł bliżej i niedbale opadł na kremowobiały mebel. Dziewczyna wyciągnęła pytająco w jego kierunku przezroczystą, lekko czarną misę. Po krótkim - bardzo krótkim - zastanowieniu wziął do ręki garść ziaren, co chwila wkładając je do ust.
Po około kilkunastu minutach filmu, dziewczynę dobiegło jasne światło jej białozłotego telefonu. Spojrzała na wyświetlacz, biorąc w dłoń smartfona. Uśmiechnęła się delikatnie.
LionI`m worse at what I do best and for this gift I feel blessed. Our little grouphas always been and always will until the end.
Po chwili odpisała.
Smells Like Teen Spirit ;)
I watched it all in my head, perfect sense. They'll take me from my bed. Leave everything
that is worth a single cent and just take me instead.
Jej wzrok znów powrócił na ekran telewizora, lecz moment później skierował się w stronę jej starszego brata.
- Z kim piszesz? - spytał, dziwnie na nią patrząc.
- Z Leonem... - odpowiedziała, mrużąc oczy, lecz nadal uśmiech nie schodził jej z twarzy. - A co?
- Nic - odparł krótko. Dziewczyna delikatnie się zaśmiała, znów powracając do oglądanego seansu.
A z Leonem łączyło ją coś... dziwnego? Czuła do niego tak silne przywiązanie, że z łatwością mogłaby uznać go za swojego brata. W gruncie rzeczy byli do siebie bardzo podobni. Chłopak miał w sobie tak dużo pozytywnej energii. Zwykłe spojrzenie w jego stronę sprawiało, że zaczynała szeroko się uśmiechać.
Nagle przez jej dłoń przeszła fala delikatnych wibracji, a jej uszy doszedł ściszony głos Jessego Rutherforda.
- Przycisz to - odezwał się nerwowo Shawn.
Dziewczyna szybkim krokiem ruszyła w stronę swojego pokoju. Niedługo potem siadała na wyblakłoróżowej pościeli, składając nogi razem.
- Halo? - spytała orientacyjnie.
- Cześć, kicia - powiedział, jakby trochę zmęczony.
- Stęskniłeś się? - zaśmiała się lekko.
- Uwierz, te godziny były udręką... - próbował wzmocnić dramaturgię sytuacji.
- Aż mam ochotę cię przytulić - poszerzyła uśmiech - i szkoda, że nie mógł go teraz zobaczyć.
- Wiesz, że jestem otwarty na propozycje - odparł wolniej, delikatnie ściszając głos. Brunetka powoli wstała i poczęła wolno przechadzać się po pomieszczeniu. Zatrzymała się na chwilę przed lustrem, opierającym się o jedną z lekko pudroworóżowych ścian, pokrytych najróżniejszymi wzorami białej farby.
- Co założysz na Homecoming? - zmieniła temat, dokładnie przyglądając się swojej talii, okrytej skórzaną, fioletową sukienką.
- No, nie wiem... - zdziwił się trochę.
- Musimy do siebie pasować - zaśmiała się.
- W takim razie... W czym ty idziesz? - zapytał delikatnie rozbawionym tonem.
- Mam jakby dylemat... Ale raczej nie pomożesz mi go rozwiązać?
- Nie jestem świetnym doradcą modowym - oznajmił tonem, który w pełni potwierdzał jego słowa.
- Spokojnie, jakoś dam radę - powiedziała, jednocześnie siadając na drewnianym parapecie, okrytym warstwą kolorowych poduszek.
- Lari... Mogę cię o coś zapytać? - nagle spoważniał.
- Zapytać możesz zawsze... Gorzej z oczekiwaniem odpowiedzi - znów lekko się uśmiechnęła.
- O co chodziło dzisiaj z Hernandezem? - odrzekł szybko, tak jakby pozbywał się jakiegoś ciężaru - i może naprawdę było to dla niego ciężarem. Pomyślała chwilę.
- Chyba też powinnam cię o to zapytać... - trochę posmutniała. - Nie zrobiłam nic złego...
- Wiem... ale nie lubię, kiedy z nim rozmawiasz...
- Dlaczego? - odparła, choć sama doskonale znała odpowiedź.
- Naprawdę uważasz, że nie mam powodów, by być zazdrosnym? - łagodnie podniósł ton.
- Gdyby podobał mi się Diego, to już dawno bym... - naprawdę nie chciała tego kończyć. - To bez sensu, Martin. Nie chcę się kłócić...
- Nie widzisz tego, że... - zaczął, zupełnie nie zważając na jej słowa.
- Proszę cię, przestań. Pogadamy jutro... Ochłoń trochę - rozłączyła się, po czym głośno westchnęła. Nie czuła złości, ani irytacji. Było jej po prostu przykro.
Po kilku minutach bezczynnego spoglądania w okno, leniwym krokiem skierowała się na parter. Wolno podążyła w kierunku kuchni, spotykając tam swojego ojca. Miał na sobie czarną, szykowną marynarkę, oraz spodnie tego samego koloru i materiału (zapewne do kompletu). Lekko ją to zdziwiło, ponieważ nie miał w zwyczaju ubierać się tak, podczas gdy przebywał w domu. Postanowiła jednak nie odzywać się.
Spojrzała na telefon, a na wyświetlaczu ujrzała dwie nieodczytane wiadomości. Delikatnie przesunęła palcem po ekranie, jednocześnie drugą ręką otwierając wysoką lodówkę.
Martin
Nie zachowuj się jak dziecko.
Nie miała chęci odpisywać. Nie czuła takiej potrzeby. Nie chciała się dobijać.
Lion
Co? xD Coś The Neighbourhood?
Kąciki jej ust prawie niewidocznie się uniosły.
- Wychodzisz gdzieś? - spytała w końcu, nie odwracając się, kierując wzrok między schłodzone półki.
- Umówiłem się z Samantą - odpowiedział po chwili, jakby lekko zdziwiony jej pytaniem.
Chwyciła w dłoń opakowanie jogurtu naturalnego, po czym zamknęła czarne drzwiczki. Następnie wzięła do ręki małą łyżeczkę, leżącą uprzednio w jednej z szuflad pod błyszczącym blatem. Niedbałym krokiem skierowała się w stronę salonu.
- Miłego wieczoru - rzuciła jeszcze na odchodne, w odpowiedzi słysząc ciche "dzięki".
Ponownie usiadła na miękkiej sofie, ze smutkiem zdając sobie sprawę, że ominęło ją jakieś dalsze dwadzieścia minut filmu. Otuliła się ciemnofioletowym kocem, po czym wtuliła w ramię starszego brata.
~~*~~
xPainter:
Witam wszystkich!
Niestety nie mogę się dziś rozpisywać, ponieważ muszę uczyć się z matematyki xD Chcę tylko powiedzieć, że rozdział (jak zwykle) z małym opóźnieniem (xD), ale bardzo się przy nim napracowałyśmy 😉 Mam nadzieję, że są tu jeszcze osoby, które mimo wszystko czekały i nie zamierzają nas opuszczać 😊 Kocham was wszystkich i dziękuję za motywację 😊 Zdaję sobie sprawę z tego, że to, co mówię może nie mieć sensu, ale wy rozumiecie, o co chodzi, prawda? xD Jestem zmęczona i czeka na mnie matma, więc dobranocki i buzi
warrior.:
Witam was pod kolejnym rozdziałem i tak szczerze mówiąc nie wiem, co mogę wam tu napisać xD Jest późno, a mój mózg powoli przestaje poprawnie funkcjonować 😫 Jak zwykle mam nadzieję, że chapter wam się podoba😊 Dziękuję za każdy komentarz, każde wyświetlenie ^^ Nawet nie wiecie jaką radość sprawia nam wasza obecność tutaj 😄Kocham 😍
Nareszcie, doczekałam się <3
OdpowiedzUsuńGenialne ! CZekam na Leonette !
OdpowiedzUsuńCudowna szata graficzna. Rozkręca się, coraz lepiej.
OdpowiedzUsuńNie mam bloga, bo html mnie nie lubi, ale piszę na wattpadzie.
Możecie zajrzeć w wolnej chwili. https://www.wattpad.com/user/Hidero
Hej, haj, heloł Misiaki! ^^
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że bawicie się w "LBA", bo właśnie zostałyście nominowane!
Zapraszam tutaj -> http://destronado-am.blogspot.com/p/el-be-a.html
Do zobaczenia! :3
Cześć i czołem!
OdpowiedzUsuńNominuję cię do ,,Liebster Blog Award", mam nadzieję, że się w to bawisz ;)
Tu znajdziesz pytania ;) ----> http://abraham-mateo-i-ja.blogspot.com/p/el-be-a.html