10 maj 2016

Chapter 6

Znów wyszedł z domu. Nie czuł się tam dobrze. Zresztą... On chyba w żadnym miejscu na świecie nie czuł się dobrze. Czy to przez ludzi z którymi był zmuszony przebywać? Chyba tak. Ta opcja wydawała się być najbardziej prawdopodobna. Nie znosił nikogo z najbliższego mu otoczenia. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że nie tylko z najbliższego otoczenia. On nie znosił po prostu nikogo. A kiedy wszyscy są twoimi wrogami, to ty jesteś wrogiem wszystkich. Przecież nie urodził się po to, by negować wszelakie istnienie. Tak wyszło... Był błędem. Pomyłką... I nadal nią jest. Czasem zastanawiał się nad powodem swoich narodzin. Któregoś dnia doszedł do wniosku, że znajduje się na tym świecie przez przypadek. Ktoś się pomylił. Trudno... Błędy się zdarzają. Prawda? Teraz jest, jak prototyp nieudanej lalki. Został stworzony do życia, ale tego nie robi. Nie żyje... Uprzykrza jednak innym bytowanie na tej planecie. Jego imię nie jest przyjazne chyba nikomu, kto go zna. Dzieci na jego widok płaczą, a obcy, których napotyka... Zdają się mówić coś jakby... "Nie jesteś nic wart". Racja... Nie jest nic wart. Już dawno pogodził się z tym faktem. Możliwe, że źle zaczął, ale gdyby mógł cofnąć się w czasie, z pewnością nie zmieniłby nic. Nie byłby milszy i nie pomógłby nikomu. Ludzie na to nie zasługują. Wszyscy myślą tylko o sobie, więc dlaczego on ma być inny? Dlaczego on ma pomagać? Czy jemu ktoś pomógł?

Przechodził jedną z ulic Orlando. Dom zostawił bardzo daleko w tyle. Kilka kilometrów... Nie bał się jednak, że może nie odnaleźć się w którymś z miejsc przed sobą (zmierzał bowiem do przodu. Bez wyznaczonego celu). Nawet gdyby się zgubił, co z tego? Ciekawe, czy ktoś w ogóle by zauważył. Śmieszne... Wszyscy domownicy byli przyzwyczajeni do jego wychodzenia na długie godziny, czy też przesiadywania całymi dniami w swojej klitce. Mógłby się założyć, że nawet przez kilka tygodni nie podejrzewaliby, że zniknął. No, dopóki nie dostaliby telefonu ze szkoły. Pogodziliby się ze stratą...

Wciąż szedł przed siebie. Już kiedyś tutaj był. Możliwe, że nawet kilka razy. Nie przywiązywał jednak szczególnej wagi do tego miejsca, tych ludzi, tych ścian, chodników, czy czegokolwiek innego. Raz bywał tu, raz gdzie indziej. Nadal szedł. I szedłby pewnie jeszcze przez długi czas, gdyby nie przerwał mu jakiś migoczący w słońcu przedmiot, który przed momentem wylądował tuż przed jego stopami. Zatrzymał się drastycznie. Podniósł rzecz. Był to srebrny flet poprzeczny. Dziwne. Kto normalny rzuca instrumentem o chodnik?

- Mógłbyś mi go oddać?

Odwrócił się. Kilka centymetrów przed sobą zobaczył dziewczynę - blondynkę. Wyglądała... Jakby przed chwilą płakała. Przetarła prawe oko dłonią. Nie był to jednak gwałtowny ruch. Chociaż, chyba miał taki być. Wyglądała, jak lalka z porcelany, ale w jej oczach kotłowało się coś, jakby strach. Strach zmieszany ze złością, frustracją i... czymś, jakby zmęczenie. Jednak oprócz tych negatywnych emocji, zauważył tam coś jeszcze. Coś, co bardzo go wciągało. Coś takiego... Wyjątkowego. Nie wiedział niestety, jak owo coś się nazywa. Sprawiało jednak, że przez kilka sekund nie mógł oderwać od niej swojego wzroku.

- Proszę... - powiedziała po chwili, zmęczonym i trochę nerwowym tonem.
- Ale... Aaa, tak. Jasne - wyciągnął instrument do przodu.

Ona zgrabnie go pochwyciła, po czym nie zwracając na niego uwagi ruszyła przed siebie. Nerwowym krokiem. Flet wrzuciła do torebki. Teraz mógł lepiej przyjrzeć się jej strojowi. Była ubrana w niebieską sukienkę do kolan, z wymalowanym logo szkoły na plecach. Jej torebka, zawieszona na prawym ramieniu była koloru czarnego. Na nogach miała białe rajstopy. A na stopach równie czarne, jak torebka buty. Bardzo wysokie buty. Miały chyba z dziesięć centymetrów. Przez chwilę zastanowił się, jak ktoś może tak chodzić. Moment później któraś noga dziewczyny się podwinęła. Blondynka wylądowała na podłożu. Dla kogoś ta sytuacja mogłaby wydawać się dość komiczna, ale mu nie było do śmiechu. Szybko podbiegł do nieznajomej. Siedziała na podłodze i... płakała? Łzy spływały po jej twarzy. Chwilę później zdjęła z nogi jednego buta i w akcie złości rzuciła nim o podłogę.

- Wszystko w porządku? - spytał z litością w głosie. Następnie przykucnął obok niej. Nie odpowiedziała.

Nie wiedział, co ma zrobić. Nigdy wcześniej nie znajdował się w takiej sytuacji. Przez chwilę patrzył jej w twarz. Wzrok miała utkwiony w swojej torebce, a z jej oczu wciąż płynęły łzy. Dobrze, że nie miała makijażu na twarzy. W innym wypadku z pewnością cała by się rozmazała.

- To trochę niebezpieczne... - zaczął. - Chodzić po mieście w takich butach.

Przez chwilę się nie odzywała. Moment później otworzyła usta...

- Mama kazała mi je założyć - powiedziała to bardzo cicho. Jakby do siebie. On jednak zdołał usłyszeć. Miał wrażenie, jakby chciała się przed nim usprawiedliwić.
- Boli cię noga? - spytał, widząc, że jest teraz bardziej skora do rozmowy, niż kilka sekund temu.

Nie miał racji. Dziewczyna kilka razy przetarła oczy dłońmi, po czym szybko sięgnęła po but, leżący nieopodal. Następnie go założyła. Popatrzył jeszcze raz na jej spuchniętą od łez twarz. Nic nie wyrażała. Poczuł coś dziwnego. Gdzieś w środku... Wydawać by się mogło, że odrobinę przejął się losem dziewczyny. Ale nie była to prawda. Widział ją pierwszy raz w życiu. Na dodatek zachowywała się, jakby nie była do końca zdrowa psychicznie. Nie wiedział, co oznacza to dziwne uczucie, ale z pewnością nie była to litość, smutek, ani nic podobnego. U niego takie emocje nie miały miejsca. I nie chciał, żeby miały.

Znów na nią spojrzał. Ona za to, wydawać by się mogło, ani raz nie zwróciła na niego uwagi. Chyba była trochę przestraszona. Uniosła się, zupełnie jakby chciała wstać. Od razu jednak upadła z powrotem na chodnik. Wyglądała tak bezbronnie. Schowała twarz w dłoniach. Czy znów płakała? Trudno mu było to stwierdzić. Odruchowo położył swoją dłoń na jej ramieniu. Dziewczyna drgnęła. Widocznie nie była przyzwyczajona do obcego dotyku. On również drgnął. Miał do siebie wyrzuty, że zachowuje się tak... nietypowo. Wyobraził sobie, co by się stało, gdyby Soleil była teraz na miejscu blondynki. Były dwie opcje. Albo wyśmiałby ją złośliwie w chwili upadku - tak, że odeszłaby stąd jak najszybciej, albo zostawiłby ją i udał się w jakieś inne miejsce. Żywił prawdziwą nienawiść do swojej siostry. Szczerą i bezgraniczną. Dlaczego więc wobec zupełnie obcej osoby był inny?

- Mogę ci jakoś pomóc? - spytał, zbliżając swoją twarz do wciąż ukrytej w dłoniach twarzy dziewczyny.
- Nie chcę, żebyś ze mną rozmawiał - powiedziała.
- Jasne... - zastanowił się. - Niższa warstwa społeczna, tak?

Powiedział to, ponieważ z samego wyglądu blondynki można było rozpoznać, że do biedniejszych nie należy. Poza tym, z tyłu jej sukienki namalowane było logo szkoły prywatnej. Skoro stać ją na prywatne nauczanie, musi należeć do "elity".

- Nie - odpowiedziała prawie natychmiast, po czym oderwała twarz od dłoni i zwróciła ją w jego stronę. - Nie to miałam na myśli.
- W takim razie, co? - jej odpowiedź trochę go zaskoczyła, ale nie dawał tego po sobie poznać.
- Nie mogę rozmawiać z nieznajomymi.

Jeśli to, co powiedziała wcześniej wprawiło go w zaskoczenie, tak teraz był zszokowany. Nie spodziewałby się, że otrzyma taką odpowiedź. Przez chwilę nic nie mówił. Nie wiedział, co powinien powiedzieć. W końcu jednak się odezwał...

- Chciałem tylko ci pomóc, ale widzę, że to i tak nie ma najmniejszego sensu.
- Mówię poważnie - powiedziała spokojnym tonem. Jej oczy błyszczały, mokre od łez. - Przepraszam, jeśli wydałam ci się niegrzeczna - nabrała powietrza w płuca. - I dziękuję za twoją pomoc.
- Nie musisz dziękować. Nie pozwoliłaś sobie pomóc - odrzekł z wyrzutem.
- Przepraszam... Nie chciałam tak... - kolejna, nieprzeschnięta łza spłynęła jej po policzku.
- Nic się nie stało - przerwał jej nagle, w momencie, w którym dostrzegł kroplę. - Tylko nie płacz.
- Przepraszam - przetarła oczy rękoma.
- Nie musisz ciągle przepraszać. Już mówiłem, że nic się nie stało.
- Chyba powinnam wstać...
- Nic cię nie boli? - spytał, po czym sam podniósł się do pozycji stojącej i otrzepał ubranie z kurzu.
- Nie... - spojrzała na swoje buty. - Ale chyba jestem za słaba...
- Za słaba na co? - zdziwił się.
- Żeby wstać. Zawsze, kiedy się stresuję, cały organizm mi szwankuje.

Ta informacja też była dla niego nietypowa. Zazwyczaj ludzi, którzy są zestresowani, czy źli, roznosi energia. Dziewczyna najwyraźniej różniła się od innych.

- Mogę ci pomóc - powiedział i wyciągnął rękę w jej stronę.
- Nie trzeba - rzuciła szybko, po czym przeniosła dłonie przed siebie i wspomagając się nimi, powoli stawiała nogi na ziemi.

W innych okolicznościach mógłby chyba poczuć się urażony, ale teraz nawet o tym nie myślał. Wiedział, że nieznajoma po prostu się boi.

- Nie zrobisz sobie krzywdy w tych butach?
- Mama mówi, że muszę nauczyć się w takich chodzić - wyjaśniła, po czym dokładnie otrzepała sukienkę. - A teraz przepraszam, ale szofer powinien na mnie czekać. Jestem już spóźniona na jeździectwo. Potem mam jeszcze basen, więc naprawdę nie mogę zwlekać dłużej. Dziękuję jeszcze raz za pomoc i przepraszam. Do widzenia.
- Do widzenia - odpowiedział.

Udał się w stronę domu. Teraz był już pewny, że ten dzień jest najdziwniejszym dniem jego dotychczasowego życia. Taka właśnie wydawała mu się blondynka - dziwna. Ale zauważył w niej również niespotykaną łagodność. Łagodność, powiązaną z czułością. A na dodatek jeszcze coś, czego nie umiał nazwać. Coś, przez co nie mógł rozstać się z nią myślami przez kilka kolejnych minut. Kiedy jednak wrócił do domu, zapomniał o tym czymś. Zatopił się w nudnym życiu, znienawidzonych osobach i muzyce, dobiegającej z radia.


~*~


- Wychodzisz gdzieś? - jego uszu dobiegł głos. Zwrócił twarz w stronę matki.
- Zamierzałem iść do biblioteki - uśmiechnął się.
- Teraz do biblioteki, kiedy indziej  do Leona... Kiedy w końcu znajdziesz sobie jakąś dziewczynę?
- Teraz to chyba są ważniejsze rzeczy - odpowiedział uśmiechem. Ale błagam, nie pytaj o więcej.
- To ty ustalasz sobie priorytety - powiedziała ciepłym, przyjaznym tonem.
-  Zaraz się ściemni - wtrącił, zmuszając tym samym matkę do zakończenia rozmowy.
- W takim razie, może nie wychodź dzisiaj?
- Zaryzykuję - mrugnął do niej przyjacielsko. - Do zobaczenia wieczorem.
- Miłego czytania - powiedziała.

Przekroczył próg drzwi. Kierunek był mu dobrze znany, choć musiał przyznać, że od rozpoczęcia roku szkolnego jeszcze nie był w bibliotece. Jakoś tak nie mógł znaleźć czasu. Nie to, żeby nie lubił czytać. Można nawet rzec, że było całkowicie odwrotnie. Uważał się za miłośnika lektury. Zwłaszcza klasycznej. Szkoła jednak ma swoje wymagania i chcąc, nie chcąc, trzeba poświęcać jej mnóstwo czasu. Dlatego właśnie był szczęśliwy, że udało mu się wyodrębnić choć godzinkę, którą będzie mógł poświęcić na swoją pasję. Tak, jak powiedziała mu mama, to on musi ustalić sobie priorytety. A jego tabela ważności wygląda następująco... U samej góry maluje się nauka - a tak ściślej, całe szerokie pojęcie matematyki - algebra, geometria, fizyka, ect. Niżej swoje miejsce ma pasja, czyli wspomniane już zamiłowanie do literatury. Zabawne - dwie, chyba od zawsze uważane za sprzeczności dziedziny, zajmują u niego najwyższe miejsca w rankingu. Potem czas na przyjaciół. Dochodzi do tego także rodzina. Obowiązki domowe i inne mało ważne głupoty.

Popchnął stare, cicho skrzypiące drzwi od biblioteki i wszedł do środka. Bibliotekarka uśmiechnęła się do niego na przywitanie. Znał ja dobrze z widzenia - ona go również. Nigdy jednak nie miał sposobności porozmawiania z nią dłużej. Co więcej, nawet takiej sposobności nie szukał. Do tego miejsca nie przychodzi się po to, by zawierać znajomości z ludźmi.
























































21 lut 2016

Chapter 4

Bardzo nerwowym i szybkim krokiem podbiegła do ciemnobłękitnej szafki. Niedorzecznością byłoby spóźnienie się na pierwszą, tak ważną lekcję, jak science. Dziewczyna wiedziała, że nie mogłaby sobie na tą niedorzeczność pozwolić. Czym prędzej wsadziła dłoń do torebki, w poszukiwaniu małego kluczyka z bladofioletową zawieszką. Cholera, pomyślała. Tylko pomyślała - nigdy nie odważyłaby się wypowiedzieć tego na głos. W końcu żelazny przedmiot znajdował się w jej drobne ręce, by za jego pomocą po chwili mogła otworzyć równie żelazne drzwiczki. Niedbale wrzuciła do środka stylową, czarną kurtkę z delikatnego materiału. Już miała sięgnąć po odpowiedni podręcznik, gdy nagle spostrzegła coś niepokojącego. Na jednej z półek - tej najwyższej - znajdowała się mała, biała karteczka, która nie miała żadnego prawa się tam znajdować. Ostrożnie pochwyciła ją w dłoń i otworzyła jej zawartość.


"Homecoming?
                               L"

3 sty 2016

Chapter 3

Cichutko otworzyła drzwi. Lekko zbliżyła się, opierając drobne ciało na drewnianej ramie. Przystawiła twarz jeszcze bliżej, starając się jak najbardziej wytężyć słuch. Skupiona wsłuchiwała się w każdy dźwięk, przerywając ciszę jedynie delikatnymi wdechami powietrza.

- Ślicznie wyglądasz... - usłyszała gruby głos ojca, który w tamtej chwili wydawał jej się naprawdę bliski, więc odrobinę się wzdrygnęła.
- Dziękuję... - tym razem ton był o wiele łagodniejszy. Kobiecy, uwodzicielski.
Jej oczy przez moment zabłysły. Wzięła głęboki oddech, wypuszczając powietrze przez lekko otwarte usta.
- Idziemy?
- Jasne...

 Usłyszała odgłos zamykanych drzwi. Spuściła powieki, a jej policzki powoli stawały się mokre. Zbliżyła dłonie do twarzy, chaotycznie ją wycierając, powoli rozmazując makijaż.